piątek, 28 sierpnia 2020

It is anxious

 it is lies.

it looks into its mirror

humanity stripped away like an old band-aid

quickly with the diagnosis


ill-fitting body,

awfully human.

it looks into its mirror.

it sees itself.


it is lies.

it uses different names for different friends.

it rebels by saying it's not human

(fully, maybe, at all).


awfully human. 

ill-fitting clothes on a body

unacknowledged by it.

just an image in the mirror.

 

the hands are pretty, 

half-working lattice of veins 

and nerves around brittle bones.

useful.


just an image in the mirror.

can an image hurt?

wrong name. 

it wants to dig a hole and lie down. 


it is lies.

it is lies told itself before falling asleep

falling into the end of endless void.

it is a cloud hanging in that void.


it is anxious.

safety of its room destroyed 

with lessons where it can see its name.

'names are overrated' it thinks.


it is anxious.

it's a new school year

at least it can cover its face

and imagine there is no mouth.


 it is anxious.

it has to speak.

it has a pleasant voice, it thinks

but still - too robotic.


it's happy to have a monotone robotic voice

it's happy to write in it

it's anxious about its awkward stiff movements.

again, robotic, it gives itself a break. 


it is lies.

it is anxious about them,

it is anxious about having to behave

like a proper human being.

 

it decides to not.

it decides to sit eerily still

and speak only in letters.

it is relieved to be itself.

wtorek, 25 sierpnia 2020

Cieszę się

Cieszę się, że nie mamy 
Receptorów bólu
W żołądku.
Że trawienie nie jest
Oszałamiającym bólem.

Cieszę się, że oddychanie nie boli.
Że samospalenie się
Na małym ogniu jest
W pełni bezpieczne
I pożądane.

Cieszę się, że skóra 
ma receptory dotyku
I zimna. 
Przytulanie ma sens,
Krew nie zamarza w zimie.

Cieszę się, że mam
Tylko dwoje oczu,
Dwoje uszu.
Świat jest wystarczająco głośny
Jasny i bolesny.

Cieszę się, że mam ciało
Funkcjonalne.
Użyteczne.
Niemal nieograniczona ekspresja
Przez jego zakrycie.

melonbrolly

So I made. A meme.

I can explain how everything happened, every little step.

1. I discovered some good queer YouTubers. I still watch some of them. I also discovered some philosophy ones. 
2. I stumbled upon a video called "Witchcraft. Gender. Marxism." I watched 20 minutes of it.
3. A bit of time passed, I needed to look at something else then watched the rest of that video. 
4. I looked at the content of the channel. There were some familiar things. I watched why the author of the videos would tell about them.
5. I watched "The Philosophy of Night Vale". 
6. I got into Night Vale, binge-listening to it.
7. August 2019. Shakespeare stream
8. Croakspeare jumps into existence.
9. I listen to some more podcasts.
10. I find The Magnus Archives. I binge-listen to it, never getting scared. 
11. I make a joke about a laughable umbrella. 
12. Boson uses the string of characters "brolly" in his message what to do with it.
13. Brolly is not a real word. Brits jump into the defence.
14. One of my arguable friends makes the string of characters "brollyant" jump into existence.

sobota, 22 sierpnia 2020

Chmury

 Na niebie chmur nie ma.

Chmura-człowiek 

w przestrzeni swojego pokoju.

głowa jest głośna. 

ostre palce wbijają się w szyję.

bez kontroli.

Co ludzie pomyślą?

Ludzie myślą. 

Powiadomienie

jakby wymierzone wprost,

oskarżenie.

Nie tolerujcie tego zachowania.

Nie tolerujcie więcej samosądów by łaskotać ego.

Bez porad, jak sobie z tym poradzić.

Jak przestać być irytującym.

Sznur, dłonie, kot na karku. 

Marionetka próbująca manipulacji

w dwie strony.

Nie mówić?

Dusić w sobie to, że już się nie wytrzymuje,

że zaraz tu będzie ktoś inny, 

że już słyszę pajęcze odgłosy,

że już czuję lepką sieć splatającą się 

z moimi własnymi myślami?

Mówić?

INNI pomyślą, że wariat,

że świr,

że dziwak. 

Że trzeba zamknąć w specjalnym miejscu.

Że niebezpieczeństwo dla siebie.

Niby wiele cech i wiele zajęć

to dobra cecha,

człowiek jest wtedy ciekawszy, weselszy.

Piszę nieudany sequel

córki kochanej, która nie istniała.

I jej nie ma.

I mnie nie ma.

Bo jak potwierdzić własne istnienie, 

gdy nie myśli się jasno?

Osamotnienie bez wyrażenia się.

Mgła na pustej ulicy szybkeigo ruchu,

kilometry od ludzi.

Punkt Nemo.

Lepsza opcja.

INNI się nie martwią.

Opinia INNYCH nie ma znaczenia.

Zamieszkać w górze jako chmura,

Łzy - deszcz,

Radość - schronienie przed palącym słońcem.

Zmęczenie - upał i migrena.

Afrodyta META: Jak działają formy używane przez Auriela? Zawsze zmieniane.

Nie chciałum się posługiwać formą ono/jego ani onu/jenu wobec Auriela, mimo że są dość popularne. Czemu? Lij nowe formy są budowane na czymś, co było napisane w 2016, nie wiem czy nawet opublikowane na starym blogu. Nie spodziewam się, ze ktokolwiek będzie korzystał z tych form. Są one akceptowalne dla mnie, autorum tego bloga, ale to dlatego, że jestem fanum każdego rodzaju nowych form. I Jako entuzjaztum ich tworzenia, spróbowałum się zająć

Jak więc to wszystko działa?

Zamiast "ła" lub "łe" w czasownikach jest "li". I to idzie z zasadą gdzie to brzmi dobrze, to forma jest podobna bardziej do pojedynczej lub do mnogiej.

Poszedłem/poszłam/poszłum/poszlim.

Chciałem/chciałam/chciałum/chcielim.

Chciałbym/chciałabym/chciałubym/chcielibym.

Dobra. Pierwsze osoby proste. Jak się mówi o sobie to połowa prezentacji, a drugą jest wygląd. Co jeśli ktoś by się próbował zwrócić do kogoś korzystającego z li/lij?

Otóż pierwszy rozdział ma dość dobrze pokazane takie formy w rozmowie Bena z Aurielem. Trochę jak mnogie w rodzaju męskoosobowym, trochę jak pojedyncze. Amalgamat. 

 Chciałaś/chciałeś/chciałus/chcieliś.

 Chciałabyś/chciałbyś/chciałubyś/chcielibyś.

 Poszedłeś/poszłaś/poszłuś/poszliś.

Trzecia osoba liczby pojedynczej... Z niedopatrz

Odmiana wygląda tak:

Mianownik: li

Dopełniacz: lia

Celownik: lij

Biernik: lego (sic!)

Narzędnik: lim

Miejscownik: lim

Wołacz: lo! (chociaż nie podejrzewam, że ktokolwiek będzie wołał gdziekolwiek Auriela, kiedykolwiek)

Przymiotniki, czy to z mojego lenistwa, czy niedopatrzenia, mają formy jak używane w rodzaju nijakim.  

Jeśli ktoś chciałby się określać tym rodzajem neo-form, to śmiało, nie mam nic przeciwko.

piątek, 21 sierpnia 2020

Afrodyta - Rozdział pierwszy

 – Niestety nie czuję nic takiego do ciebie. Zawsze widziałam w tobie starszego brata. Nie miej mi tego za złe... – Maja powiedziała do Colina. 

– Nic się nie dzieje. Przepraszam, nie będę zawracał ci już głowy. – Mężczyzna obrócił się. Był zszokowany, wściekły i smutny zarazem. Oszołomiony nagłym nadmiarem emocji, ruszył w stronę przystanku autobusowego. 

– Głowa do góry! Na pewno sobie kiedyś kogoś znajdziesz! Jeśli będziesz potrzebował pomocy, to zadzwoń lub napisz.

Colin wymamrotał coś pod nosem. Maja westchnęła. 

– To… Dobranoc? – Maja spytała Colina. Ten przyspieszył kroku. 

Dobranoc było dobrym słowem. Nie było co prawda jeszcze ciemno, a słońce świeciło bardzo mocno po ulewnym wiosennym deszczu, ale Maja wiedziała, że Colin pójdzie się gdzieś szwendać po mieście. Może się upić, może pójść spotkać się z kolegami. Może pójść do kafejki internetowej. 

Maja sama zamierzała wrócić do domu na noc najszybciej jak mogła. Ukrywała migrenę przed wszystkimi, a nie miała też przy sobie tabletki na ból głowy. Poprawiła koszulę i kołnierz od kurtki. Poszła też w stronę przystanku, jakby nic się nie działo. 

– Nie jestem cholernym nastolatkiem. Co ja sobie myślałem? – Colin burknął pod nosem i kopnął kamień. – Zachowuję się teraz jak jeden.

Podniósł telefon, gdzie było kilka nieodebranych połączeń. Dwa od ojca, jedno od Bena i jedno... Skasował to, ze ostatnie mogłoby mieć kiedykolwiek miejsce z telefonu. Między nią a nim już wszystko było skończone. 

Postanowił oddzwonić najpierw do ojca, po którym odziedziczył kilka niezdrowych nawyków, miłość do ogórków konserwowych i beznadziejny gust w ludziach, z którymi randkował. Lub próbował.

– Halo?

– Halo? Dobrze, że oddzwoniłeś. 

– O co chodzi, tata?

– Masz pomysł na prezent dla mamy? Za tydzień wypada nasza trzydziesta piąta rocznica ślubu. Tylko nie mów, że kwiaty. 

– No to może… Restauracja?

– Która?

– Tam, gdzie zwykle. Zabierzesz ją na randkę. Tylko nie pij za dużo, proszę. Martwię się.

– A prezent?

– Nie znam się na tym. Może zróbcie sobie pamiątkowe zdjęcie? Powinno być tam gdzieś miejsce do czegoś takiego, jakaś budka. Przypomnijcie sobie czasy, jak byliście młodzi.

– Dzięki, młody. Może nas odwiedzisz?

– Na razie może nie. Mam dużo pracy. 

– Okej. To jak znajdziesz czas, to zadzwoń do mamy.

– Dobrze, pa.

– Pa.

To, że Benjamin do niego dzwonił, nigdy nie oznaczało dobrych wieści. Colin wahał się jeszcze przez dziesięć sekund, ale oddzwonił. Bez skutku. Spojrzał w kalendarz i zobaczył spotkanie. Przeklął pod nosem i powędrował do sklepu. 

 Colin wyprostował się i poprawił kurtkę. Przeczesał dłonią włosy i wszedł po piwo. Kupił sześciopak badziewia z niższej półki niż zwykle. Mimo że nie było kolejki do kasy, a jego ulubiony kasjer właśnie pracował, podszedł do kasy samoobsługowej. 

Sześćdziesięciolatek przypominał mu jego dziadka. Bardzo miły człowiek, z którym można było pogadać o wszystkim. Dużo bardziej doświadczony. W każdym razie Colin bał się mu zepsuć dzień. 

Colin wyszedł ze sklepu. Włożył piwo do torby. Sprawdził kieszenie. Telefon był na miejscu, ale nie było kluczy. Wrócił do budynku agencji prasowej. Jeszcze paru nadgorliwych współpracowników kończyło swoje raporty.

– Tak więc... Ty jeszcze nie u siebie? – Benjamin zaczepił go. – Zwykle o tej porze jesteś już albo w domu, albo w pubie. Zapomniałeś kluczy. – Benjamin zadzwonił mu nimi przed nosem, uśmiechając się głupio.

– Nie widzę, żeby cokolwiek, co się dzieje z moim życiem było twoim interesem, Ben.

– Dzwoniłem.

– Widziałem. Dlatego teraz proszę oddaj mi moje klucze. – Colin niemal wysyczał prośbę.

– Było mówić tak od razu, że chcesz je z powrotem. Łap. – Ben upuścił klucze, a Colin je złapał i wypuścił na podłogę. Ben zaczął się śmiać.

– Nie śmiej się ze mnie draniu.

– Przepraszam, po prostu ta sytuacja... – Colin podniósł klucze i spojrzał w górę. Ben nadal chichotał. 

– Mogę ci zadać pytanie?

– Właśnie to zrobiłeś, ale śmiało.

– No homo, ale ładny wisiorek. Młot Thora? – Colin wyprostował się.

– Przede wszystkim pro homo, świat nie potrzebuje więcej no homo, i tak. Młot Thora.

– Okej, czyli jesteś normalny. Całe szczęście.

Co to ma znaczyć normalny? 

– Nie jesteś neonazistowskim dupkiem. Tacy lubią tego typu rzeczy. 

– Chęć zrobienia tego żartu i moc Odyna po mojej stronie sprawiły, że zapomniałem o takich. 

– Piwo mi się grzeje w torbie. Muszę się zbierać. – Colin sięgnął po torbę.

– Poczekaj! Wyślę jednego e-maila i mogę cię podwieźć.

– Za ile? – Colin postarał się jak najjaśniej przekazać intonacją w głosie, że nie chodzi mu o czas.

– Za pięć minut. – Ben podszedł do swojego stanowiska, udając, że nie zrozumiał pytania Colina o koszt odpowiednio.

– Znaczy, ile ci muszę zapłacić?

– Nic. Uważam cię za przyjaciela. 

– Masz niskie standardy wobec przyjaźni. Nie chcę cię wykorzystywać.

– Ale wcale tego nie robisz. Ja oferuję. I... – Ben wcisnął enter na klawiaturze  – wysłane! Daj mi wziąć kurtkę.

Colin popatrzył na swoje paznokcie i zaczął je czyścić by czas przeleciał nieco szybciej. Ben wrócił nieco szybciej. 

–Wiesz, że nie musisz tego robić?

– Ale chcę. Ty też mogłeś pójść, wiesz o tym? To jak, zbieramy się? – Benjamin skinął głową w stronę drzwi. 

– Oczywiście.

– To... jakiej muzyki słuchasz? – Ben spytał Colina. – Po twoim wyglądzie zakładałbym emo albo punk, ale-

– Jazz. Trochę hip-hopu, trochę mało znanych wykonawców.

– A to ciekawe! Mamy pewnie podobny gust w takim razie. The Machine in Florence?

– Niespecjalnie po tym rasistowskim teledysku do mojej ulubionej piosenki. Spirit Orb? Ona jest mało znana, więc się nie-

– Jej współpraca z Robyn była wspaniała. Mam dwie z jej czterech płyt. I wszystkie Robyn. 

– Zazdroszczę. Która piosenka Robyn ci się podoba najbardziej?

– Trudne pytanie. Chyba "Dysphoria". Mniej znana. A z bardziej znanych, to "Lemon".

– Preferujesz te smutne?

– Trochę.

– Ja też. "Sky Blue" doprowadziło mnie do łez, gdy pierwszy raz to usłyszałem. Przypomniała mi o kimś.

– Chcesz o tym gadać?

– Niekoniecznie. 

– Chcesz posłuchać o tym, jak poznałem Odyna i ogólnie resztę bogów?

– Jestem panteistą, więc wiele to do mojego życia nie wniesie, ale spoko.

– Nawet nie wiesz, jak trudno jest przeoczyć dwa kruki, które zawsze są w pobliżu.

– Nie wiem, Ben, nie widziałem żadnych.

– Koło mojego domu się zawsze kręciły, nawet po przeprowadzce. Zawsze w dzień, nigdy w nocy.

– No i?

– Czekaj. – Ben włączył kierunkowskaz i skręcił. – Urodziłem się w środę. 

– Nie nadążam. 

– Czekaj. W którą stronę do ciebie? –Ben spytał na wyjeździe z parkingu firmy.

– W lewo, potem na skrzyżowaniu w prawo i na wprost przez trzy kilometry, potem na rondzie pierwszy wyjazd i będziemy na moim osiedlu.

– Nie opłacałoby ci się jeździć autobusem?

– Nie lubię ich. A spacer pomaga mi zebrać myśli.

Benjamin włączył radio. Trzy piosenki upłynęły.

– Masz szczęście, że mieszkamy na tym samym osiedlu. Będę mógł cię podwozić. 

– Ja nadal uważam to za zły pomysł. Opowiadaj dalej.

– Nie byłem zbyt akceptowany przez matkę, z ojcem było odrobinę lepiej. Ten sam znak zodiaku sporo zmienia, o ile wierzy się w astrologię. 

– Jesteś...?

– Strzelec. Ty?

– Waga. 

– Myślałem, że Koziorożec.

– Słońce w koniunkcji z Saturnem, który jest egzaltowany w Wadze. Ty wydawałeś mi się Rakiem.

– Jowisz, czwarty dom. – Ben wzruszył ramionami. – Masz tę aplikację, no, StarToday?

– Niepubliczne konto. 

– Polecasz?

– Czasami porady są śmieszne, chociaż bezużyteczne. Ale jeśli cię to nie interesuje, to nie polecam. Są lepsze strony. I ty pewnie wiesz o nich więcej niż ja. Zeszliśmy z tematu.

– Jasne. Nie przerywaj mi.

– Okej.

–  Otóż...

Colin chrząknął, a Benjamin posłał mu mordercze spojrzenie.

– Nie przerywaj sobie. 

– Zaraz stąd wyjdziesz. Dobra. Oczy na drogę. U mnie w rodzinie zawsze działy się dziwne sytuacje, a kruki były zawsze dookoła. Rodzice wierzyli w starych bogów, ale nie bali się synkretyzmu. Bo jak by nie patrzeć, mało co zostało z przedchrześcijańskich źródeł, a ja nie umiem mówić po żadnym nordyckim języku.

– Wiesz, że norweski byłby najłatwiejszy dla ciebie?

– Tak, i miałeś mi nie przerywać. W czasie, gdy było najgorzej, bo ból dorastania połączył się z trudną sytuacją finansową, wiesz, jak cała gospodarka prawie padła.

– Czekaj... Ile właściwie jesteś ode mnie młodszy lub starszy? Bo ja pamiętam trzy momenty, gdy gospodarka "prawie padła".

– Ten drugi raz. Też pamiętam trzy. Ten pierwszy ledwie co, ale pamiętam. tak więc w snach coraz częściej widziałem zarazem młodego człowieka i starca, bez oka, który prawie nie mówił. Gdy powiedziałem o tym matce, ona nauczyła mnie korzystać z run. Początkowo używałem jej białych, ciężkich, kamiennych, ale potem wystrugałem moje własne, drewniane. Bardzo dużo pustych run zanim zacząłem drążyć głębiej. No i po wybudowaniu drobnego ołtarza, z pomocą matki, udało mi się nawiązać stały kontakt. Potem było wiele drobnych niemożliwych rzeczy. Matka martwiła się, gdy nagle z moich zdjęć zaczynało znikać jedno oko, dla niej zawsze to był zły omen. I im bliżej było mi do Odyna, tym częściej się to zdarzało. Gdy wyprowadziłem się... Ona przestała widzieć cokolwiek odnośnie mojego losu. 

– O-kej... To jest zadziwiające.

– A ty? Jak doszedłeś do panteizmu?

– Studia, pierwszy rok filozofii. Stoicyzm. Znalazłem po prostu najbliższe określenie. To prawie tutaj.

Benjamin przepuścił dzieci na skrzyżowaniu i wjechał na rondo.

– Gdzie mieszkasz? Mogę cię podrzucić bliżej.

– Obawiam się, że za bardzo boję się stalkowania, żeby ci to powiedzieć.

– Czyli... Ta część, gdzie nie było finansów, by umieścić kamery?

– Tak. 

– Wiem gdzie to jest.

– Ja też. Nie zgubię się. Zatrzymaj się... Tutaj jest kilka miejsc parkingowych. 

Benjamin zatrzymał samochód.

– Ale jesteś pewien?

– Tak. Nie mówię zwykle ludziom gdzie mieszkam aż do czwartej czy piątej randki, no chyba, że jest to konieczne. – Colin skrzywił się, przypominając sobie o Mai, westchnął i odpiął pasy. – Dzięki za podwózkę. Muszę kiedyś ci się odpłacić.

Benjamin zaśmiał się. Colin spojrzał w telefon, gdzie nic się nie zmieniło.

– Nie ma sprawy. Dzięki za rozmowę.

Colin wysiadł i wyjął torbę z piwem. 

– Trzymaj się. 

– No, cześć.

Colin trzasnął drzwiami i poszedł w swoją stronę. Benjamin uśmiechnął się do siebie i pojechał w stronę swojego mieszkania.

To, że Benjamin określał to mieszkanie jako "swoje" było nie do końca prawdziwe. Wynajmowanie mieszkań nigdy nie powinno było według niego stać się czymkolwiek co prowadzi do zarobku. Płaci się tylko za utrzymanie w miarę instalacji i za to, że ktoś inny ma coś czego mu zbywa, ale nie na tyle, by po prostu to sprzedać. Benjamin nie narzekał. To miejsce oszczędzało pieniądze na dojazdach.

Nie było też do końca swoje, gdyż jego przyjaciel częściej przebywał u niego niż u siebie. 

Benjamin wysiadł z samochodu, sięgnął po swój plecak i klucze, otworzył drzwi do klatki schodowej w burym bloku, wszedł na górę i otworzył drzwi do siebie. Jego kot od razu spróbował uciec, ale Benjamin w porę zahaczył o niego butem i zamknął drzwi. 

Major Tom lubił uciekać - natura kota. A dla Bena łapanie go stało się drugą naturą.

– Miło cię widzieć, panie Majorze.

Ben schylił się po kota, wsadził go na ramię, zamknął drzwi na klucz. 

Auriel siedzieli na kanapie, zajadając się suszonymi bananami.

– Jak tam dzionek?

– Co ty tutaj robisz?

– Dzisiaj piątek. Dużo ludzi miało wypłaty, to sobie pozwolilim na banany.

– Ile zarobiliś?

– Sporo. Będzie jakieś trzysta. Kupilim jedzenie i sto jest odłożone. Jutro mam dwie klientki i jedno klientum, to będzie kolejne trzysta. Zamierzam się wyprowadzić od ciebie na stałe, Ben. 

– El, czemu?

– Zdaje mi się, że mnie tu nie chcesz. Jestem praktycznie bezdomli. Nie mogę wiecznie u ciebie być. 

– Gdyby oficjalnie zrobić dokumenty, tak.

– I co mam wpisać, że jestem twoim żonlim?

– Możesz być moim mężum. A potem anulacja bo jestem asem we wszystkim co robię, a raczej czego nie robię w tym wypadku.

– Ben... Naprawdę. Nie chcę ci sprawiać problemów.

– Uciekliś z domu z dobrymi podstawami. Zarabiasz na siebie. Twój zawód jest wpisany na oficjalną listę. Tylko założyć konto w banku i stronę internetową. Poza tym, siedzisz u mnie na kanapie.

– Major Tom mnie wpuścił.

– To kot.

– Bardzo mądry i inteligentny. To kto wychodzi za kogo?

– Ty za mnie, to ja proponuję legalizację tego, co się dzieje i noszę spodnie.

Benjamin ugotował obiad z rzeczy zakupionych przez Auriela. Usiedli razem przy stole.

– Kafejka otwiera się w okolicy. Powiedz to swojemu towarzyszowi.

– Kiedy? 

– W sobotę. Gdyby udało mi się jakimś cudem zamienić się miejscami z tobą, wyrwalibym go.

– Nie interesują mnie takie uczucia.

– Wiem, wiem.

– Słyszaliś o tym zabójstwie ostatnio?

– Hmm?

– Mężczyzna. Strasznie podobny posturą do mojego "towarzysza". Kartka z podpisem "Afrodyta", kimkolwiek jest.

– Chciałbyś wiedzieć kto to?

– Jasne, dla sprawiedliwości.

– Co byś za to poświęcił? 

– Auriel!

– Wszystko ma swoją cenę. – Major Tom usiadł na karku Auriela.

– Nic. Nic nie jest warte tego. 

– Czyli wolisz, żeby Afrodyta dalej biegała i mordowała przypadkowych ludzi?

– Dobra. Byłbym w stanie poświęcić sporo, jeśli miałoby to uratować innych. Głównie znajomości. Nie mam zbyt wiele, nie ma już nikogo poza mną w rodzinie. Colin… Nie lubi mnie. Ty… Nie chcę cię stracić ani Majora Toma. 

– Ale jeśli miałoby to sprawić, że Afrodyta sama wpadnie w dłonie sprawiedliwości?

– Przepraszam, El. Wtedy tak. I ciebie, i Majora Toma.

– Nie ma za co przepraszać. Ja bylibym w stanie poświęcić swoje życie, by Afrodyta sama wyrządziła sobie sprawiedliwość. Nie jestem za instytucją policji. – Major Tom zeskoczył na ziemię.

– A kto jest?

– Dobre pytanie.

– Zadzwonię do Colina. Powiem o kafejce. Kto tam pracuje? 

– Znasz obydwie. Jedną pod starym imieniem. 

– Potrafisz mnie irytować.

– Za to mnie kochasz.

– Ja nie kocham. Ogólnie.

– Cokolwiek pozwala ci spać spokojnie w nocy... 

Benjamin zadzwonił do Colina.

czwartek, 20 sierpnia 2020

Foggy road

 Loneliness.

A fog covering a highway,

kilometres away from any human soul.

 

On way to school,

late,

not one house in sight.


Only white

and the glaring inhumane sun

and a street wet with precipitation.

 

Loneliness.

A concept, ever close,

unobserved never touches.

Eye See You

 An eye for an eye makes the world blind

a rule of the monsters.

And I, and I want to give people eyes, 

a new sight. 

 

Beauty is in the eye of the beholder.

I shall be beautiful no more,

nothing to see,

nothing to be beheld. 

 

Eye on every corner.

Look into a camera,

make a day of the bored watcher. 

 Smile and wave.

 

Cover your webcam all you want.

Unplug microphones.

Being outside is more suspicious

than inside. 

 

wtorek, 18 sierpnia 2020

Nieśmiertelność

Twarz zachowana w obrazie.
Rzeźba - idealne odwzorowanie.
Obydwa, daj Boże, przeżyją dłużej
Niż Ty i ja, i gwiazdy 

Jak żyć wiecznie?
Złam pisarzowi serce,
Zapłać za czas i farby malarzowi,
Spotkaj się z fotografem.
 
Noś skamieniałe serce 
zmarłego męża przy sobie,
a nasza pierwsza randka 
będzie na grobie twojego przodka.

Mario, pisz swoją poezję.
Mario, bądź mi muzą, 
niechże umieszczę cię 
pomiędzy rozdziałami. 

Bądź pionierką.
Opisz lęk przed zmianą naszego świata.
Przed samozagładą.
Przed światem bez nas.
 
Chowamy się pod złamanym
beznadziejnym parasolem,
który nie ochroni nikogo
przed kwasem z nieba.

Nie zatańczymy razem na ulicy
burego miasta z sadzą na ścianach.
Nie zatańczymy w deszczu.
Schowamy się w środku czytając książki.

Mario, odwiedźmy bibliotekę.
Mario, wymieńmy się książkami jeszcze raz.
Stańmy na szczycie spopielonego świata
w maskach, przetrwajmy kolejne dwa tygodnie.
 
Co pcha człowieka ku nieskończoności?
Strach? Zemsta? Nienawiść?
Bądźmy doskonałymi,
Sięgnijmy do gwiazd.

Co sprawia, że sięgamy do nieśmiertelności?
Pycha? Duma? Chęć panowania
nad ruinami?
Zrujnowany świat to miejsce dla sępów.

Nieśmiertelność postaci literackich.
Wieczna młodość portretu, 
dziewięć kopii tej samej książki,
purpurowy poranek i znaleziony ostatni list.

To ta niebieska i biała teczka. 
To ten list. Stary, dwa lata.
Przepraszam czytane tysiące razy,
niedopalone świece i wazon rzucony o ścianę.
 
 By zatrzymać po drugiej stronie dają coś.
Nie przyjmuj podarunku, rzuć nim o ścianę.
Wróć do mnie,
a ja nie odejdę ani razu więcej. 

Złam serce pisarzowi.
Zapłać malarzowi za czas i farby.
Wdaj się z właściwym muzykiem w romans.
Sięgnij po swoją nieśmiertelność.

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Muza wołająca z otchłani

Dla ciebie
wsadzam głowę pomiędzy światy.

Nabieram powietrza by przetrwać
bo się nawzajem nie potrzebujemy.

Ostatni bastion nadziei,
wymazanie się ze świata.

Nie patrz na mnie, nie zauważaj.
Nie jestem tym, co najlepsze.

Dla ciebie tonę pomiędzy gwiazdami.
Dla ciebie jestem sobą.

Kimże jest moja muza?
Kogo inwokuję przed każdym poematem?

Kimże jest moja inspiracja?
Komu daję słowa w prezencie?

Oczy. 
Oczy wbite w książkę.

Dwie pary oczu, jedna wiecznie brudna.
Dwie pary oczu wbite w kogoś innego.

Kimże jest muza pchająca mnie pomiędzy
Świat ludzi i świat gestów i uczuć?

Kimże jest ona
Pokazująca mi otchłań?

Nie potrzeba znajomości otchłani
Ani zniknięcia.

Otchłań z garstką gwiazd, pustka.
Dom.

sobota, 15 sierpnia 2020

Sacrum

Dłonie splamione żywą czerwienią. 
Sześć ziaren - pół roku w podziemiach. 
Zjedzmy obydwoje po dwanaście
I zejdźmy do wieczności.

Słodycz.
Nacięty i rozerwany owoc na białej porcelanie. 
Nasza komunia serc,
Sakrament spotkania. 

Jak anioł małej śmierci,
Czerwień na twoich palcach,
Dajesz mi ziarno po ziarnie, 
Zmazujesz palcem resztki krwistoczerwonego soku.

Wyobrażamy sobie truciznę,
Ale nasze serca są już zatrute.
Niewinna biel splamiona owocem,
Usta nie służące tylko do modlitwy.

I jak ty dajesz mi ziarna, ja też tobie.
Twoje oczy błyszczą w bezksiężycową noc.
Latarnie gasną przy ich blasku,
Gracja nie daje czerwieni spłynąć.

Czerwony posiłek.
Uroboros dwóch dusz karmiących się nawzajem.
Nawzajem w swoich snach
I rzeczywistości.

piątek, 14 sierpnia 2020

blood

 

my blood is not woman’s blood

my name is not a male name

i am a damsel in distress

turned a hunter

my name before forgotten

i am undefined by simple reasoning

i am the first daughter and the last son

the only sibling to a sibling

i am not a man so i must be a woman

i am not a woman so i must be a man

i must love those i love not

and hate those who are understanding

I must be weak and strong

warm and freezing

and never active

and never smiling or laughing

sobota, 8 sierpnia 2020

Odczep się od mojej siostry

Odczep się od mojej siostry,

Filozofie.


Chcesz zniszczyć dwie osoby?

Mój nóż jest gotowy. 


Nie chcę jej martwić

Ale jeśli jej coś zrobisz...


Odczep się od mojej siostry,

strzelcze wyborowy.


Mam dość widzenia ciebie cały czas.

Mam dość słyszenia o tobie. 


Chcesz gadać ze mną?

Dam trochę czasu.


Odczep się od mojej siostry,

 naukowcu od siedmiu boleści.


Nie masz prawa mówić o nauce

siedząc i bredząc o literaturze szesnaście godzin na dobę.


Nie masz prawa mnie pouczać,

żyję na tej ziemi dłużej od ciebie.


Odczep się od mojej siostry,

zostaw ją w spokoju.


Nie odosabniaj jej, draniu.

Nie spędzaj z nią każdej godziny.


Odczep się od nas,

bo mamy cię dość.

Człowiek rozbity na kole czasu

Inna perspektywa.

Spróbuj dotknąć wewnątrz mnie, czujesz?


Mówisz "stworzeni do wyższych rzeczy".

Czym jest wyższa rzecz? 

Wszyscy jesteśmy stworzeni z pyłu gwiazdowego,

jak malaria i cholera. 

 

Gdyby skłamać...

Napisać scenę, gdzie wiszę.

Gdyby umrzeć...

Na papierze dla widoku innych.

 

 Ludzie boją się jak zwierzęta.

Wszystko pożera.

Chcę być poza tym łańcuchem. 

Chcę by moje kości błyszczały pięknem.

 

Czy to jest smutne, że to się stało

jak się stało?

Myślenie o tym jest złe wobec ludzi na zewnątrz.

Powinno było się udać. 

 

Tęsknię za tamtym odosobnieniem. 

Czemu ludzie nie  dadzą miejsca?

Czemu nie mogę być zwykłym pyłem,

pokarmem węża?


Czemu zadawanie pytań jest zarazem złe i dobre?

Dlaczego "czemu" jest tak okropne i powinno być oddane?

Dlaczego bycie mną może gwarantować złapanie?

Nie odczuwam poczucia winy za to, co robię.


Nie bredzę,

Nie tłukę się po ulicach.

Czemu oczy są zwrócone na mnie

jak na wariata?!


A niech się pali.

Pożar pozwala na nowy wzrost.

 

napisane 08.08.2020 podczas przerwy od robienia notatek na temat "Zbrodni i kary"

 

sobota, 1 sierpnia 2020

Skygazing

Have you looked at the sky? Just really looked. Not at the moon, not at the stars, not at the Jupiter or Saturn, not at the clouds. At the sky.

How does that feel? How does it feel to gaze at the vast sea of blue, gray or black?

Does it gaze back? Does it burn? Does it feel better to look at it or close your eyes? Was it so bright and uniform it felt like losing your sight or so dark it seemed deep and endless and you were like a speck of dust just hanging there, having no way to change anything? Does it feel like falling?

Was it beautiful or monstrous? Or maybe like both at once like a beautiful shrimp that can cook you alive when just moving its claws?

Przebudzenie

Jestem kim nie jestem.
Wyobraź sobie śmierć.
Wyobraź sobie nieistnienie.

Nie jesteś w stanie?
Dobrze,
nikt tak nie powinien żyć.

Nikt nie powinien być sprowadzony do liczby.
Nie powinno brakować miejsca w gazecie na zmarłych.
Nie powinno się pomijać ponad sześciuset przypadków.

Mimo to, jestem liczbą.
Błąd kategoryzacji.
Pierwsza, drugi, trzecie.

Po jednej nocy
i wysłaniu mnie w wieczność do grobu
jestem tutaj, numer dwa.

A za niedługo obudzą się kolejni.
Pająki zjedzą martwość
i ona będzie po raz kolejny.

Ulysses

  I never understood what people meant When they spoke of feeling tempted Before I talked to you I never before thought about dashing my san...